Zaczęło się. Pedofilski, a może lepiej byłoby powiedzieć medialny, huragan afery pedofilskiej dotarł do Polski. I teraz to u nas, niemal codziennie, możemy oglądać oskarżanych o najcięższe przestępstwa kapłanów na ekranach telewizorów.
Od kilkunastu dni temat pedofilii wśród księży nie schodzi niemal z czołówek mediów. Telewizje informacyjne wysyłają swoich reporterów pod kolejne parafie czy w kolejne miejsca, w których miało dochodzić do przestępstwa pedofilii. Dzienniki i tygodniki systematycznie „rozrabiają” temat i ze szczegółami (nie zawsze wiadomo, na ile prawdziwymi) opisują przestępstwa księży i jednego arcybiskupa. A portale roznoszą te informacje, plotki, podejrzenia we wszystkie możliwe miejsca, sprawiając, że nie można rozpocząć dnia od porannej porcji newsów i nie zetknąć się z doniesieniami, od których – niemal dosłownie, szczególnie komuś, kto jest ojcem czy matką, a do tego wierzącym, zaangażowanym katolikiem – włosy stają dęba na głowie
Media, jak ogary, ruszyły już w las, a ich pracownicy wytrwale będą wyszukiwać nowych spraw, które będzie można opisać. Ofiary (te prawdziwe, ale kiedy pojawią się realne odszkodowania, także zwyczajni naciągacze) będą teraz opowiadać kolejnym dziennikarzom o dramacie (często autentycznym i rzeczywiście destrukcyjnie wpływającym na ich życie), jakiego doświadczyli ze strony kapłanów. A czołówki telewizyjnych programów informacyjnych czy szpalty gazet zapełnione będą tego typu doniesieniami. Ich skutkiem będzie zaś – i nie jest to podejrzenie, ale świadomość tego, co wydarzyło się na skutek takich skandali w krajach zachodnich – wyraźny spadek zaufania do Kościoła, kolejne zakazy nakładane na duchownych ze strony ich własnych przełożonych (w Wielkiej Brytanii czy USA ksiądz nie może już zostać sam na sam z dzieckiem, nie mówiąc już o podwiezieniu go gdziekolwiek – także na prośbę rodziców – samochodem), które utrudniać będą księżom pracę duszpasterską z młodzieżą, a wreszcie – ten scenariusz powtórzył się w wielu krajach – spadek liczby praktykujących katolików.