tak powstaje konflikt
"Wojciech Mucha z: Marcin Ludwik Rey i 7 innymi osobami.
8 godz. · Warszawa ·
"Syn dowódcy UPA: Polska dla Ukrainy wrogiem jak Rosja" - nagłówek o takiej treści obiegł w ostatnich dniach polskie media.
Siedzibę Ukraińskiego Domu w Warszawie oklejono plakatami z wizerunkiem Mateusza Piskorskiego, aresztowanego za szpiegostwo lidera prorosyjskiej partii "Zmiana". Piskorskiego przedstawiono na plakatach jako ofiarę politycznej nagonki. Symptomatyczne, że plakaty przymocowano za pomocą naklejek reklamujących Marsz Niepodległości, który ma przejść przez Warszawę 11 listopada.
Wytężam wyobraźnię, choć niedużo jej potrzeba.
Dnia 11 listopada 2016 r. na ulicach Warszawy dochodzi do spalenia flagi Ukraińskiej Armii Powstańczej - "za Wołyń". Jednocześnie zbezczeszczeniu (przez nieznanych sprawców) ulega flaga państwa Ukrainy. Dla części komentatorów nie ma w tym nic dziwnego - Skoro Jurij Szuchewycz, oficjalny bohater Ukrainy mówi, że Polska jest wrogiem, Polacy mają prawo czuć się atakowani. Wszak pomagali w czasie Majdanu, a tu tak im się rezuny odpłacają.
Kilka dni później na ulicach Lwowa dochodzi do awantury pomiędzy Ukraińcami, a przybyłymi na wieczór kawalerski Polakami. Choć powody są nieznane, podobnie jak ukraińscy sprawcy, wszystko wskazuje na to, że miało na to wpływ to, co stało się w Warszawie. Polacy są ciężko ranni, a MSZ w Warszawie wzywa do siebie ambasadora. Pod ambasadą Ukrainy protestuje kilkaset osób.
W odpowiedzi na te wydarzenia dochodzi w Polsce do serii ataków na ukraińskich pracowników. Sprawa robi się poważna, celem ataków padają przypadkowi, mówiący w obcym języku młodzi ludzie. Reakcja Kijowa jest symetryczna. Pikiety w Kijowie i Lwowie, incydenty w miastach obu krajów.
W internecie trwa burza, podsycana przez radykalne środowiska z obu stron. Nikt już nie mówi o "pozytywnych stosunkach między narodami". W programach typu talkshow pojawiają się dawno nie widziani nacjonaliści i radykałowie, których wypowiedzi są tłumaczone i pokazywane za obydwoma granicami, jako dominujące stanowisko opinii publicznej. W Czerniowcach staje w ogniu Dom Polski, w odwecie zdewastowana jest siedziba Związku Ukraińców w jednym w powiatowych miast Polski.
W internecie pojawia się film, na którym uzbrojeni w karabiny maszynowe, zamaskowani członkowie nikomu wcześniej nieznanej "Nowej Ukraińskiej Armii Powstańczej" (NUPA), pozują na tle portretu Stefana Bandery. Przestrzegając Polaków przed przyjazdem nad Dniepr, niszczą Polską flagę, mówiąc o "rdzennych ukraińskich ziemiach w okolicach Przemyśla i rzeszowszczyzny" i "powtórce z Wołynia".
Mija kilka tygodni. Straż Graniczna RP znajduje w bagażniku jednego z samochodów na ukraińskich numerach banderowskie ulotki i broń palną. Sytuacja między Warszawą a Kijowem pogarsza się. Członkowie radykalnej polskiej "Falangi" i innych organizacji, wzywają Ukraińców do opuszczenia Polski. Włączają się do tego przeciwne rządowi środowiska polityczne, oskarżając go o brak zdecydowanych działań i sprzyjanie chaosowi.
W niewyjaśnionych okolicznościach na ulicach Przemyśla ginie ukraiński student. I choć był pod wpływem alkoholu, a o przyczynach śmierci wiadomo niewiele, Kijów jest pewien - to ofiara polskich szowinistów. Kilka dni później w centrum Równego potrącona przez niezidentyfikowany samochód ginie polska wolontariuszka, szukająca w okolicy wraz z przyjaciółmi wołyńskich grobów. "Wołyń znów pochłania polskie istnienia" - grzmią transparenty w Warszawie.
W kolejnym miesiącu incydenty powtarzają się. Napięcie dyplomatyczne trwa, pomimo usilnych działań liderów opinii. Czarę goryczy przelewa ostrzelanie z karabinu maszynowego polskiego konsulatu we Lwowie, do czego przyznaje się NUPA. Płonie analogiczna placówka w Przemyślu.
Dalej jest już lawinowo. Pobicia, kradzieże, napady. Hejt w internecie sięga zenitu. Nie pomagają oświadczenia, wezwania i apele. Rok od pierwszych incydentów przez polską granicę spadają pociski moździerzowe, wystrzelone przez nieznanych sprawców z terytorium Ukrainy. Nikt nie wie, jak trafiły z Donbasu pod granicę RP. I choć nikomu nic się nie stało, Warszawa musi zareagować stanowczo. Czara się przelała.
****
To oczywiście political fiction dziwaka z "Gazety Polskiej". To jednak także mokry sen wielu ludzi w naszej najbliższej okolicy. Pamiętajcie, że pewne sprawy rzeczywiście się dzieją, a wojna informacyjna trwa. Dwa z pierwszych wydarzeń miały miejsce.
Piszę to dlatego, by pokazać, do czego może doprowadzić wywoływanie sztucznego poczucia zagrożenia. Niestety, w wywoływaniu tegoż biorą również udział polskie media. Tak stało się z informacją pt: "Syn dowódcy UPA: Polska dla Ukrainy wrogiem jak Rosja".
Pierwotnie podana przez rosyjski portal propagandowy "Sputnik", szybko została powielona przez wiodące rozdzielniki informacji w Polsce. I choć syn Szuchewycza mówił o tym, co działo się w czasie drugiej wojny światowej, ci którzy przeczytali jedynie tytuł, mogą odnieść inne wrażenie. Rmf to co prawda wyjaśnił, Sputnik juz nie. Inne portale powtarzają bez mrugnięcia okiem.
I jak pokazują komentarze - ludzie odnieśli inne wrażenie. Poziom szowinizmu i hejtu w stosunku do Ukraińców jest niesamowity. I już na margines zepchnę film "Wołyń", który w niczym tu nie pomaga, a jak pokazuje sytuacja z odwołanym seansem w Kijowie, wręcz przeciwnie.
A to naprawdę nie jest zabawa, moi Państwo. Za naszą granicą jest wojna, w którą zaangażowane jest jedno z najbardziej agresywnych państw świata - Federacja Rosyjska. Jak przeczytacie jutro w Gazeta Polska Codziennie w tekście Przemysław Żurawski Vel Grajewski - dywersja, propaganda i podsycanie konfliktów to jeden z jej oręży. Nie pomagajmy im w tym.
Po raz kolejny nawołuję do wszystkich z "gorącymi głowami" - dajmy na wstrzymanie, póki nie doszło do tragedii. Kieruję to także do moich kolegów dziennikarzy, którzy często kierowani potrzebą "newsa" robią rzeczy takie, jak na obrazku. To nie jest zabawa.
Post edytowany