Katechetka przyznaje, że ostatnie lata na stanowisku przetrwała wyłącznie dzięki proboszczowi, który jest wyrozumiały i nie stawia przed nią niewykonalnych zadań. – Codziennie dojeżdżam do pracy, ale nie przeszkadza mi to, bo wolę stracić trochę czasu, a dzięki temu pracować w miarę bezstresowych warunkach – mówi.
Gdy pytam Marię, co w takim razie sprawia, że nie chce już być katechetką, kobieta bez namysłu odpowiada: niesprawiedliwe traktowanie osób uczących religii w porównaniu z innymi nauczycielami. – Z naszej pracy nie rozliczają nas dyrektorzy szkół, tylko biskupi, którzy traktują ją jako misję – uważa.Katecheci, oprócz prowadzenia lekcji religii, często są odpowiedzialni za przygotowanie dzieci do I komunii świętej czy do sakramentu bierzmowania. – Nauki organizowane są wieczorami albo w weekendy. Poświęcamy swój czas i nie mamy za to żadnego wynagrodzenia. Ponadto musimy z własnej kieszeni płacić za wszystkie fakultety kościelne czy szkolenia. Biskupi mówią nam, że to jest nasza misja i musimy ją wypełniać bez oglądania się na pieniądze – zaznacza Maria.
Obłuda i służalczość
Jak się okazuje, presja wywierana na katechetach przerasta wielu z nich. - Jedna z moich koleżanek po fachu wylądowała na zwolnieniu lekarskim, bo nerwy jej wysiadły. Proboszcz przymuszał ją do udziału w rekolekcjach, chociaż była tuż po ciężkiej operacji. Ledwo trzymała się na nogach, ale musiała przyjść – opowiada Maria.
Katechetka zamierza skończyć z nauczaniem religii również dlatego, że ma już dosyć tkwienia w środowisku pełnym obłudy i służalczości. – Nie można sprzeciwiać się poleceniom duchownych. Nawet strach mieć własne zdanie. Większość katechetów to ludzie, którzy zginają się wpół już na sam widok biskupa – zdradza katechetka.
https://kobieta.wp.pl/maria-jest-katechetka-od-25-la...