Z trzech przekleństw, czyli „Obyś żył w ciekawych czasach”, „Obyś czekał” i „Obyś cudze dzieci uczył”, to trzecie jest według mnie najgorsze. Wiem, o czym mówię, bo przez prawie dwadzieścia lat uczyłam języka angielskiego, aż w końcu postanowiłam rzucić to definitywnie i nigdy, ale to przenigdy, nie uczyć ani cudzych dzieci, ani ich rodziców. Uczyłam nie tylko w liceum. Moimi uczniami byli też dorośli i powiem szczerze, że uczenie dorosłych to prawdziwy koszmar. Większość z nich uważa, że wie lepiej, jak należy uczyć, a duża część ma tak wysokie mniemanie o swoich zdolnościach, że za brak postępów zawsze obwinia nauczyciela, który „nie umie zachęcić do nauki”. A najgorszy typ ucznia to urzędnik wysyłany przez lata na kurs na poziomie podstawowym. Kurs jest darmowy, bo płaci za niego urząd, więc taki – przepraszam za wyrażenie – niezdolny do przyswojenia wiedzy matoł rok po roku doprowadza do rozpaczy kolejnych nauczycieli, którzy próbują nakłonić go do tego, żeby nauczył się na pamięć dziesięciu angielskich słówek tygodniowo. Bez szans.
Po co w ogóle o tym piszę? Piszę, ponieważ w ciągnącym się już od dłuższego czasu serialu pt. strajk nauczycieli sięgnięto obecnie po argument, że nauczycielom nie należy się podwyżka, bo nie potrafią uczyć, a dowodem na to są wywiady z młodymi ludźmi, którzy nie są w stanie odpowiedzieć na najprostsze pytanie, np. ile centymetrów jest w dwóch metrach. Jeżeli taki argument ma posłużyć do dyskredytowania nauczycieli w oczach opinii publicznej, to muszę stanowczo zaprotestować. Dlaczego? Dlatego, że przez prawie dwadzieścia lat mojej pracy jako nauczyciel miałam do czynienia z takimi głąbami, że nawet cudotwórca nie zdołałby ich nauczyć najprostszych rzeczy. A jeśli jeszcze taki głąb jest przekonany, że jest mądry i wspaniały, a winny jest nauczyciel, ponieważ nie umie go nauczyć, to mamy gotowy przepis na roszczeniowego ćwierćinteligenta, który wyżej sra niż dupę ma. Określenie nie jest może eleganckie, ale idealnie opisuje takich delikwentów.
Po prawie dwudziestu latach uczenia oświadczam z całą odpowiedzialnością za słowo: wbrew temu, co twierdzi lewactwo, ludzie nie są sobie równie jeśli chodzi o umiejętność przyswajania wiedzy. I bardzo dobrze. Świat, w którym wszyscy recytują z pamięci „Hamleta” w oryginale, byłby skazany na zagładę. Kto by piekł chleb? Kto by robił buty? Kto budowałby domy? Recytatorzy „Hamleta”? Bez żartów. Walka z analfabetyzmem jest jak najbardziej ok, ale tragedią jest doprowadzenie do sytuacji, w której społeczeństwo zostaje pozbawione piekarzy, szewców i murarzy, bo lewacy postanowili zrobić z nich inteligentów. W efekcie mamy całe zastępy tzw. ekspertów od marketingu i zarządzania, którzy nie potrafią absolutnie nic. Ani upiec chleba, ani zacytować „To be, or not to be, that is the question”. Takie są skutki likwidacji szkolnictwa zawodowego i obniżenia poziomu nauczania w szkołach ponadpodstawowych, żeby dostosować ów poziom do poziomu tych, którzy po prostu nie mają predyspozycji do pracy umysłowej. Poziom nauczania jest coraz niższy i nie jest to wina nauczycieli, ale ideologów, którzy postanowili edukacyjnie zglajszachtować społeczeństwo produkując zastępy miernych, biernych, ale wiernych, którym powierza się funkcję politruków-grantożerców.
https://wprawo.pl/2019/04/02/katarzyna-ts-obys-c...